Jeżeli ktoś to czyta, byłoby mi niezmiernie miło, gdyby zostawił po sobie komentarz :)
_________________________________________________________
_________________________________________________________
Ludzie próbują udawać, że ból na nich nie działa, ale nikt sobie z nim nie radzi. Wszystko złe, co robimy w życiu, bierze się z jakiegoś bólu.
- No mówię wam, była taka akcja, że myślałem, że mama wyrzuci Freda i Georga z domu - rudy chłopak śmiał się głośno ze swoimi przyjaciółmi - na szczęście udało się ją jakoś przekonać, że nie chcieli źle i, że byłby to bobry pomysł na biznes! Na szczęście skończyło się tylko na krzyku.
Siedzieli właśnie w pociągu, który jechał do Hogwartu. Hermiona za każdym razem czuła się tak samo podekscytowana powrotem do szkoły. Jeszcze raz spojrzała po swoich towarzyszach podróży. Ginny spała oparta o ramię wyraźnie zadowolonego Harrego, długie, rude włosy opadały jej na twarz, prawie zupełnie ją zakrywając. Podekscytowany Ron opowiadał co robił z braćmi w wakacje, a Luna Lovegood czytała książkę pod tytułem 100 rodzajów senniczek. Hermiona nawet nie chciała pytać co to są te senniczki. Neville Longbottom, niezdarny chłopak, miotał się po przedziale w poszukiwaniu swojej Przypominajki, która potoczyła się pod siedzenia. Tak bardzo za nimi tęskniła przez całe lato. Czuła się cudownie, w końcu wracała do miejsca, które kochała całym sercem i było dla niej prawie jak dom. Całe
wakacje studiowała podręczniki potrzebne do nauki w szóstym już
roku edukacji magicznej. Miała
nadzieję, że tym razem znowu uda jej się zdać egzaminy najlepiej
ze wszystkich uczniów w szkole. Tym bardziej, że te, czekające ich
tym razem były naprawdę trudne. Nie
wiedziała, kiedy ten letni czas tak zleciał. Dosłownie chwilę
temu wracała tym pociągiem do domu na wakacje. Nagle z rozmyślań
wyrwał ją dźwięk brutalnie otwieranych drzwi do przedziału. Ku
zaskoczeniu wszystkich stanął w nich Mistrz Eliksirów, Severus
Snape.
- Panno Granger, czy
naprawdę muszę przypominać ci, że twoim obowiązkiem, jako
Prefekta Naczelnego, jest patrolowanie korytarza podczas drogi do
Hogwartu? - warknął.
Przez całą
drogę towarzyszyło jej niemiłe uczucie, że coś jej umknęło,
ale sprawa najwidoczniej sama się wyjaśniła. Gryfonka żałowała
tylko, że akurat w taki sposób.
- Ja przepraszam, zapomniałam - wyjąkała zawstydzona.
- Zdołałem zauważyć.
Nie jesteśmy jeszcze w szkole i gdyby nie to, twój dom straciłby
kilka punktów. – uśmiechnął się ironicznie – A teraz nie każ
dłużej czekać swojemu partnerowi, panu Malfoy'owi i rusz się.
Wyszedł i
zostawił ją w osłupieniu. Spojrzała po wszystkich zrozpaczonym
wzrokiem. Snape zrobił to specjalnie, to on
ustalał dyżury i najwidoczniej jak tylko mógł, chciał umilić mi
podróż - myślała z przekąsem. Wstała i
wolno wyszła na korytarz. Wysoki Ślizgon stał zaraz koło jej
przedziału i opierał się o okno. Patrzył na nią wyczekująco i
świdrował ją swoimi zimnymi, stalowymi oczami. Platynowa grzywka
opadała mu na czoło.
- No wreszcie, nienawidzę czekać – usłyszała głos przepełniony kpiną.
- No wreszcie, nienawidzę czekać – usłyszała głos przepełniony kpiną.
Nie zamierzała na to odpowiadać.
- Dobra, Granger, rusz się, ja biorę tę część, a ty pójdź na koniec,
nie mam zamiaru oglądać Cię przez cały mój dyżur.
- Jestem kobietą,
Malfoy, może nabrałbyś trochę manier i pozwolił mi zadecydować?
- żachnęła się.
- Przede wszystkim
jesteś szlamą. Albo idziesz na koniec pociągu, albo robimy dyżur
razem, będę chodził za tobą krok w krok i przypominał ci, gdzie
jest twoje miejsce – uśmiechnął się cierpko.
- Dupek - mruknęła pod nosem.
- Mówiłaś coś, Granger?
- Podobno jesteś arystokratą, czarodziejem czystej krwi, co ci po tym wszystkim, skoro jesteś skończonym dupkiem i wszyscy cię nienawidzą? Może i jestem szlamą, ale mam prawdziwych przyjaciół, nie kupionych za pieniądze ojca -uśmiechnęła się z satysfakcją i spojrzała mu prosto w oczy.
- Mówiłaś coś, Granger?
- Podobno jesteś arystokratą, czarodziejem czystej krwi, co ci po tym wszystkim, skoro jesteś skończonym dupkiem i wszyscy cię nienawidzą? Może i jestem szlamą, ale mam prawdziwych przyjaciół, nie kupionych za pieniądze ojca -uśmiechnęła się z satysfakcją i spojrzała mu prosto w oczy.
- Znam
swoją wartość, wiem, że jestem od ciebie lepszy i lubię ci to
okazywać, – wyszczerzył zęby w uśmiechu – przykro mi. Mówiąc
o przyjaciołach masz na myśli Wieprzleja i Pottera? Nie rozśmieszaj
mnie. Też mam przyjaciół, a co najważniejsze co noc mogę mieć
inną dziewczynę i korzystam z tego jak mogę. Nie interesuje mnie
nienawiść innych, jest częścią mnie. Widzisz? Mam ciekawsze
życie od ciebie.
Spojrzała mu w
oczy z odwagą i determinacją, ale zrezygnowała z odpowiadania na
tę zaczepkę. Dała za wygraną, nie miała ochoty na kłótnie.
Zirytowana ruszyła w stronę swojej części korytarza. Byle jak
najdalej od Malfoya...
Jego wzrok padł na czarnowłosą dziewczynę, która siedziała sama w
przedziale. Długie nogi trzymała na równoległym siedzeniu i
czytała jakąś opasłą książkę. Długie włosy miała zaczesane
tak, że opadały na jedno ramię i tym samym odsłaniały twarz.
Nigdy wcześniej jej tutaj nie widział. W całej jej postaci było
coś niezmiernie interesującego. Wyczuła jego wzrok, spojrzała na
niego dużymi, niebieskimi oczami i w odpowiedzi na jego uśmiech
puściła oczko. Zaintrygowany wszedł do przedziału.
- Z
pewnością zauważyłabym taką piękność, nie mogłaś chodzić
do tej szkoły wcześniej. Mam rację? - uśmiechnął się
łobuzersko.
- Jak najbardziej, przeniosłam się tutaj ze szkoły w Portugalii – odrzuciła do tyłu czarne włosy, a jej głos zdradzał silny akcent – Ellen Lafferty. Mój ojciec jest z Anglii, a teraz znalazł tutaj pracę – obdarzyła go szerokim uśmiechem, pokazując rząd idealnie równych zębów.
- Jak najbardziej, przeniosłam się tutaj ze szkoły w Portugalii – odrzuciła do tyłu czarne włosy, a jej głos zdradzał silny akcent – Ellen Lafferty. Mój ojciec jest z Anglii, a teraz znalazł tutaj pracę – obdarzyła go szerokim uśmiechem, pokazując rząd idealnie równych zębów.
Był nią niezaprzeczalnie oczarowany.
- Draco
Malfoy – przedstawił się krótko.
Coś w
jej oczach powiedziało mu, że ona dobrze zna to nazwisko.
Lafferty... Tak, stary i potężny ród. Uśmiechnął się w duchu,
w końcu ktoś na poziomie, jego poziomie.
Rozmawiał z nią już dobre dziesięć minut, kiedy...
- Malfoy!
- usłyszał za swoimi plecami wzburzony głos.
Granger wpatrywała się w niego zirytowana, za nią stał Snape.
- Czy
tobie też mam przypominać, jakie masz obowiązki? - jego głos nie
zdradzał żadnych, nawet najmniejszych emocji.
Machnął leniwie
różdżką, a Draco poczuł na jego przegubie zaciska się coś na
kształt niewidzialnej liny. Zdezorientowany zerwał się z miejsca.
- Od
teraz pan i panna Granger jesteście ze sobą związani zaklęciem,
nie możecie się od siebie oddalić na więcej niż dwa metry! A
teraz marsz patrolować korytarze – jego ton był lodowaty, ale
można było wyczuć nutkę satysfakcji i drwiny.
- Brawo,
twój geniusz mnie przeraża! - była wściekła.
Ostatnie pół
godziny spędziła snując się w ciszy za Malfoy'em i pilnując czy
pierwszoroczniacy, a czasem też starsi uczniowie, nie mają głupich
lub niebezpiecznych pomysłów.
- Zamknij się, Granger!
- Ani
trochę nie podoba mi się, że muszę teraz cały czas być koło
ciebie! Wolałabym już towarzystwo Snape'a!
- A
czy widzisz, żebym ja skakał z radości? - warknął – Zamknij
się wreszcie i wszyscy będą zadowoleni.
Nie mógł
już słuchać jej irytującego, przemądrzałego tonu. Z ulgą
przyjął ciszę. Po chwili zaczęła mu jednak przeszkadzać. Ile
można chodzić w tę i z powrotem? Nagle w jego głowie zaświtała
pewna myśl.
- Granger,
jak myślisz, co się stanie jeśli oddalimy się od siebie na więcej
niż te dwa metry? - zapytał z chytrym uśmiechem.
- Nie
wiem i nie chcę wiedzieć – westchnęła.
Zignorował jej
odpowiedź. Kiedy tylko wyczuł moment, w którym Gryfonka zajęła
się sobą i wiedział, że nie zdąży go powstrzymać, zaczął
nagle biec przed siebie. Natychmiast tego pożałował, niewidzialna
siła pociągnęła go mocno do tyłu, Granger pisnęła
przestraszona i oboje wpadli na siebie z impetem. Poczuł jak
przygniata go ciężar ciała dziewczyny i doleciał do niego
delikatny, kwiatowy zapach jej włosów.
- Widzę,
Granger, że wolisz być na górze – uśmiechnął się szelmowsko
i uniósł jedną brew.
- Idiota
– warknęła i zeszła z niego z wyraźną złością wymalowaną
na twarzy.
Ceremonia Przydziału
dłużyła się niemiłosiernie, każdy był już głodny i zmęczony,
a magiczna tiara nadal miała wiele roboty. Kiedy w końcu wszyscy
pierwszoroczniacy zostali już przydzieleni do swoich domów, na
podwyższeniu stała już tylko wysoka, czarnowłosa dziewczyna, na
pewno nie miała jedenastu lat, ale nikt jej tu wcześniej nie
widział. Miała w sobie coś interesującego. Hermina zauważyła,
że Ron wpatruje się w nią jak zaczarowany, a Gryfonka poczuła
ukłucie zazdrości.
- Oto
nasza nowa uczennica, Ellen Lafferty – zagrzmiał głos profesor
McGonagall – przeniosła się do nas z Portugalii i od jutra
zaczyna szósty rok nauki w Hogwarcie.
Przez salę
przeszło kilka pomruków. Dziewczyna usiadła na stołku, czekając
na wyrok Tiary Przydziału.
- Slytherin!
- krzyknął magiczny przedmiot zaraz po zetknięciu z ciałem
szóstoklasistki.
- Kolejna
czysta krew do kompletu – jęknął Ron, a Hermiona niemalże
odetchnęła z ulgą.
Panna Granger
siedziała w Wielskiej Sali i napełniała żołądek najróżniejszymi
potrawami. Chciała jak najszybciej położyć się do łóżka, była
najedzona i senna. Spojrzała jeszcze raz na jedzenie znajdujące się
na stole, ale natychmiast zrezygnowała z wzięcia dokładki.
Dyrektor Hogwartu Albus Dumbledore wstał, aby zawiadomić ich o
czymś ważnym, zawsze robił to pod koniec uczty. Patrząc po
twarzach innych uczniów, Gryfonka przekonała się, że nie tylko
ona najchętniej znalazłaby się we własnym łóżku i świeżej
pościeli.
- Mam
przyjemność was poinformować, drodzy uczniowie, - zaczął - że w
tym roku odbędzie się miesięczna wymiana. Ośmioro naszych uczniów
wyjedzie do szkoły magii znajdującej się w Norwegii i taką samą
liczbę przyjmiemy do nas. Do pierwszego listopada opiekunowie domów
mają obowiązek wyznaczyć po dwie osoby, które będą miały
zaszczyt uczestniczyć w pierwszej takie wymianie międzyszkolnej.
Dziękuję za uwagę. Możecie udać się do swoich dormitoriów.
Ostatnie zdanie
spotkało się ze szczególną radością.
Hermiona razem
ze swoimi przyjaciółmi siedziała w Pokoju Wspólnym, dochodziła
północ, zostali tam już tylko oni i jakaś para trzecioklasistów.
Chłopcy z przejęciem rozmawiali o quidditchu, a dziewczyna
przysypiała powoli na ramieniu Rona. Myślała o minionym lecie.
Prawie czuła ciepło słońca na swoim policzku i słyszała szum
fal. To zdecydowanie były najlepsze wakacje w jej życiu. Kiedy jej
kontakt z rzeczywistością był już mocno osłabiony, a ona sama
oddawała się w objęcia Morfeusza, wyobraźnia podsunęła jej
jeszcze jedno wspomnienie. Poczuła ciężki zapach perfum pewnego
blondyna, prawie tak intensywnie jakby nadal była blisko
niego...Otrząsnęła się z tego w momencie, kiedy poczuła, że
ktoś bierze ją na ręce i przenosi kawałek.
- Hermiono,
musisz się obudzić, ja nie mogę wnieść cię do twojego
dormitorium – usłyszała cichy głos Rona.
Potrzebowała chwili,
żeby zrozumieć, co się dzieje. Stanęła na własnych nogach,
jakimś cudem doszła do sypialni i padła na łóżko. Od razu
zapadła w sen... Ktoś ją gonił. Była noc, na niebie świecił
tylko księżyc w pełni. Bała się, uciekała krętymi uliczkami,
wreszcie odważyła się odwrócić. Goniący ją człowiek był
coraz bliżej i bliżej, biegł chyba z nadludzką szybkością, a
ona nie miała już siły. Jeszcze tylko jeden krok... Jeszcze chwila
i będzie bezpieczna... Odwróciła się znowu. Oprawca stał zaraz
za nią, poczuła dokładnie jego zapach, był zakapturzony, ale spod
kaptura wystawał blond kosmyk, a w świetle latarni błysnęły jego
stalowe, zimne oczy... Obudziła się i przerażona usiadła na
łóżku.
Tej nocy
ktoś jeszcze miał sen, którego wolałby rano nie pamiętać.
Pewien blond włosy chłopak przewracał się niespokojnie na swoim
łóżku. We śnie biegł tak szybko, jak tylko mógł ciemnym
korytarzem i zaglądał pobieżnie do każdego mijanego
pomieszczenia. Wiedział, że musi zdążyć, nie miał innego
wyjścia, nie mógł ich zostawić. W końcu za którymś podejściem
trafił do dobrego pokoju. Zakapturzone postacie stały w kręgu i
patrzyły w zupełnej ciszy na coś, co znajdowało się w środku.
Chłopak pobiegł i przepchnął się między dwoma wysokimi i
barczystymi postaciami w maskach. Sparaliżował go strach, było już
za późno, w kręgu leżały dwa zmasakrowane ciała. Mimo
zakrwawionych, praktycznie nie do rozpoznania twarzy Draco wiedział,
że są ciała jego rodziców. Chciał krzyknąć, ale głos ugrzązł
mu w gardle. Nie był w stanie zrobić żadnego ruchu ani odwrócić
wzroku, mógł tylko z niemym przerażeniem patrzeć w niebieskie,
martwe oczy swojej matki.